środa, 14 czerwca 2017

Kuchary Królewskie, bbl w lesie ,21.05.2017

                 

                 I dalej pozostajemy w ten weekend w lesie. Tym razem kross dziesięciokilometrowy w Kucharach Królewskich w rejonie Płońska w ramach dni otwartych tamtejszego nadleśnictwa. Po wczorajszym błądzeniu i ambitnym zaliczaniu też leśnej trasy w dniu dzisiejszym o jakiejś świeżości biegowej nie mogło być mowy. Jednak w ramach sprawdzianu do PM Zegrzyńskiego warto było zaliczyć jego drugą część, tego właśnie sprawdzianu. Wczorajszy i dzisiejszy kilometraż da ponad 28 km i coś już będzie wiadomo, co do dyspozycji na dłuższy dystans. Impreza połaczona była z mocno rozbudowanym kiermaszo-piknikiem gdzie każdy mógł znaleźć coś dla siebie i coś się dowiedzieć z dziedziny leśnictwa i nie tylko. Choćby na przykład zapoznać się ze specyfiką zawodu pszczelarza, czy sokolnika.



Start biegu głównego przewidziany był na godzinę 11.15 jednak uległ lekkiemu poślizgowi, co jednak nie miało większego znaczenia. Już na starcie widziałem kilku faworytów z którymi szans nie mam żadnych, jednak tym razem postawiłem sobie za cel ,by pomimo wyczerpania wczorajszym biegiem nie dać się wyprzedzić żadnej pani. A ciężko było mi ocenić na starcie poziom zawodniczek w większości mi nie znanych.   Zatem mogło być ciekawie.



Tuż po starcie starałem wyczuć na co dziś mnie stać i było ciężkawo. Początkowo biegliśmy drogą dojazdową do zabudowań nadleśnictwa skąd wystartowaliśmy jednak po około kilometrze trochę było otwartej polnej przestrzeni z jednej strony ,a z drugiej ściana lasu .




I tam był zakręt w prawo i było widać jak czołówka osiągnęła już dużą przewagę. Jeszcze tutaj ,choć szeregiem, biegła zwarta grupa ,w niej ja i nomen omen dwie dziewczyny. A że trzymam się mojego dzisiejszego założenia, staram się być w ich tempie. Tu jeszcze występują spore roszady. Wyprzedziło mnie dwóch zawodników ,jeden miejscowy w charakterystycznej koloru groszkowego koszulce i jeszcze jeden w koszulce w biało-czerwone pasy z nazwiskiem na plecach. Ja po pewnym czasie zostawiłem w tyle jedną z mocniejszych pań ,która dość długo korzystała z mojego" pacemakerowania ". Czyli ,tak jakby plan miał być zrealizowany ,ale jeszcze druga część dystansu była przed nami. Trasa głównie wiodła drogami leśnymi ,dość porządnie uregulowanymi jeśli chodzi o podłoże, świetnie nadające się do pokonywania ich autem. Dla biegaczy trochę było gorzej ze względu na wszędobylskie kamyczki. Na szczęście nie w w stu procentach tak wyglądała trasa. W drugiej części ,tak jak pamiętam na około trzy kilometry do końca udało mi się dojść zawodnika z nazwiskiem na plecach. Oczywiście nie omieszkałem, żeby nie zamienić z nim kilku zdań. Jak się okazało leciał treningowo w ramach przygotowań do czegoś grubszego i nawet się nie rejestrował. Myślałem ,że może kolegę wyprzedzę jednak z każdym krokiem zaczynałem odczuwać ubytki mocy. Wtedy to kolega stał się moim motywatorem i pacemakerem zarazem. To dzięki niemu pomimo nie zagrożonej pozycji cisnąłem do końca. Na mecie podziękowałem za zaangażowanie . Kolega oczywiście pominął metę bokiem zaznaczając organizatorom ,że jest poza pulą zawodników.


Osiągnięty czas 41 min .dał mi ósmą pozycję, a tuż za mną zameldowała się pierwsza pani ,ze stratą do mnie 51 sek. Jednak musiała walczyć o swoją pozycję gdyż druga za nią była 12 sek. Zwycięzca ,Nosarzewski Konrad uzyskał 34:56.










Po wyścigu jeszcze trochę pospacerowaliśmy po obiekcie oglądając przygotowane atrakcje w postaci sokolnika, pszczelarza i innych stanowisk konkursowych ,ale skierowanych do najmłodszych. Miejsce klimatyczne, poleciła mi koleżanka ,która była w zeszłym roku i sprawdziłem,że warto było przyjechać.








Najdłuższe 10 km w Mostówce ,20.05.2017

       

   W ramach przygotowań ,oczywiście w wielkim cudzysłowie, do Półmaratonu Zegrzyńskiego , postanowiłem w poprzedzający go weekend, w sobotę zaliczyć krosową dyszkę i również powtórzyć to w niedzielę. W sobotę wypadło na imprezę organizowaną przez Nadleśnictwo Drewnica z cyklu "biegam bo lubię w lesie" tym razem w miejscowości Mostówka nieopodal Dąbrówki przy trasie do Wyszkowa.

W ramach imprezy były biegi dla młodzieży szkolnej i bieg główny rozbity na dwa dystansy. Na 5 km i na 10 km. Biec mieliśmy po tej samej trasie w postaci pięciokilometrowej pętli. Dyszkowicze po prostu mieli pokonać ją dwukrotnie. Pogoda okazała się typowo letnią ,ciepło i słonecznie. Z autopsji ostatniego startu wiedziałem ,że istotne będzie odpowiednie nawodnienie , o co zadbałem.

Po krótkim rekonesansie wiedziałem ,że zbyt wielu rywali nawet do miejsca na podium się nie zapowiada, ale sam wyścig , a szczególnie wejście na drugą pętle, wszystko wyjaśni. Kiedy przyszła pora na nasz start , specjalnie nie spinałem się ,zdając sobie sprawę ,że szybsza rywalizacja będzie dotyczyła tych z piątki ,jednak starałem się nie gubić ich z oczu , bo precyzyjnie jednak nie wiedziałem kto jaki dystans obstawia. Po około trzech kilometrach ,w sumie dość dynamicznego biegu jak na te warunki, okazało się, że dobrze się biegnie grupie mnie poprzedzającej, tym bardziej,że wbiegliśmy do wioski na asfaltową drogę. Pewien niepokój wzbudził we mnie brak jakichkolwiek oznaczeń. U tych przede mną też dało się  zauważyć pewną konsternację. Dali się dogonić i podniesiony temat właściwej trasy okazał się tym, co nurtowało teraz wszystkich i pewnym już było , że jest kicha ! Wiadomo było ,że zboczyliśmy . Tylko ile i co robić teraz. Krótka piłka i skręcając w lewo i trzymając się tego azymutu mieliśmy nadzieję ,że wrócimy na trasę. Niestety kilometry pykały ,a my dosłownie byliśmy w lesie. I kiedy po konsultacjach i lokalizowaniu przez telefon jednego z biegaczy mając już za sobą ponad 10 km wpadliśmy na trasę w pobliżu punktu z wodą . A od punktu do mety było jeszcze ponad 2 km. Zawodnicy podobierali się w pary . Biegłem z kolegą z drużyny Bobrowej z Tłuszcza. Okazało się ,że on też planował pokonanie 10. Początkowo był skonsternowany naszym błądzeniem, ale dał się przekonać ,by jednak pokonać jeszcze tą pięciokilometrową pętlę. Przystał na to, o ile pozwoli na to limit czasowy biegu. Zbliżając się do mety na zegarze było widać ,że upłynęła godzina z sekundami ,a limit to półtorej godziny. Zatem na razie rezygnując z odbioru medali, które już chciano wieszać nam na szyje ruszyliśmy do zaliczenia pętli. Zaopatrzony w półlitrową butelkę z wodą ,stopniowo ją opróżniając , pokonywaliśmy właściwą trasę. Podczas rozgrzewki starałem się nawodnić jednak nieoczekiwanie dystans się wydłużył i złapana butelka też szybko została wysączona. Pomimo trudów pierwszej mocno wydłużonej pętli biegło się nam całkiem przyzwoicie. Postawiliśmy na trzymanie równego tempa, ale na wymagającym poziomie. Pod koniec kiedy na ostatniej prostej zostało nam może ćwierć kilometra rzuciłem propozycję do rywalizacyjnego finiszu. Kolega zdecydowanie ją zaakceptował, jednak pozwolił mi we wstępnej fazie na prowadzenie, którego jednak tuż przed metą mnie pozbawił. I w ten oto sposób rywalizację na dystansie dziesięciu kilometrów , zgodnie z regulaminem, ukończyłem na ostatnim miejscu. Oczywiście nie zgodnie z regulaminem zaliczyliśmy dystans ponad osiemnastu kilometrów .

Grupka zaginionych w akcji oczywiście oprócz nas dwóch liczyła jeszcze parę osób, które jednak w dowód uznania zostały wymienione przed główną ceremonią nagrodową. Nie zauważyłem żeby ktoś miał jakieś pretensje z tego powodu, a za gapowe trzeba płacić. Nasuwa się też kolejny wniosek ,że już samo puszczenie kilku zawodników przodem podczas takiego krosu nie gwarantuje swobody w zaliczaniu trasy i jednak też trzeba być wyczulonym na oznakowanie trasy.




Pomimo ,że na uboczu i w lesie to występuje spora zabudowa, po części pewnie letniskowa.