piątek, 16 grudnia 2016

Mikołajkowe Biegi Przełajowe ,Legionowo, 10.12.2016.




       Na sobotę 10 grudnia miałem ambitne plany startowe. Z racji ,że start przełajów planowany był na godzinę 12, sądziłem ,że może zaliczę wcześniej ,bo o godzinie 9, jeszcze parkrun w pobliskiej Jabłonnej, gdzie mnie jeszcze nie było. Wczesnym rankiem w sobotę wszystko było aktualne, aż do godziny 6.30 kiedy to zaczął po prostu lać deszcz. Z oglądanych relacji z Jabłonnej widziałem, że trasa jest trochę jakby po leśno-parkowych ścieżkach. Czyli może być nie dość ,że mokro to i błotnisto, a to na pewno już czekało w przełaju, którego trasę parokrotnie miałem okazję pokonywać, choć w lepszych warunkach. Dlatego też, postanowiłem odłożyć mój debiut na parkrun Jabłonna na inną okoliczność. W ten sposób miałem sporą swobodę czasową, by na spokojnie przetransportować się do Legionowa . Na liście startowej widziałem,że na pewno, będę przeszkadzał koledze Kazimierzowi , a komu jeszcze to nie analizowałem. Biuro zlokalizowane było w szkole odległej może 500m od startu. Meta z resztą też zlokalizowana była w miejscu startu. Panie do pokonania miały jedną  6 km pętlę , a panowie dwie co finalnie dawało 12,1 km. Trochę nie równo , bo dochodziło kółeczko nawrotki. Sądziłem ,że znam trasę z wcześniejszych startów, choć nie zgadzał mi trochę dystans, jakby nieco większy od tego ,co pamiętałem. Specjalnie się tym jednak nie przejmowałem, bo zazwyczaj w takich konfiguracjach trasy pierwszą pętlę traktuję trochę rekonesansowo. Przed biegiem głównym odbyło się kilka biegów dla młodzieży szkolnej, gdzie rywalizowali także znajomi z Wołomina, którym trochę prowadziłem treningi w okresie wakacyjnym.
Na starcie spotkałem wielu znajomych w tym dziewczyny z czołówki z biegu na Żoliborzu. Oczywiście jest Kazimierz ,a z nim Tomek Zych ten , który wygrał w tym roku Bieg św.Rocha , w którym ja brylowałem rok temu, a w tym byłem trzeci. Trasa jak można było się spodziewać była w stylu angielskiego krosu. Na dodatek cały czas siąpiło. Dobrze ,że nie lało. A i tak nie wiadomo co włożyć ,bo za moment będzie mokre.
Temperatura w granicach 6 stopni na plusie mogła prowokować nawet na występ na krótko, co nie którzy po części stosowali.Po wystartowaniu spodziewałem się długiej prostej ,co najmniej 2 km i skrętu potem w prawo, a tu był skręt w lewo i to znaczne dużo wcześniej. Czyli trasa uległa zmianie , no i na pierwszej pętli był w pełni rekonesans.  Z tempem starałem się nie szaleć ,zdając sobie sprawę ,że na dystansach dłuższych niż 10 km. dawno nie biegałem. Po około kilometrze wyprzedziłem kilka osób, które przeholowały trochę z szybkością. Później sytuacja na moim odcinku wyglądała dość stabilnie bez roszad w zasadzie . Dopiero pod koniec pierwszej pętli , czy na początku drugiej wyprzedziłem kolegę Andrzeja z Tarchomina, ostatnio trochę triathlonistę i z kategorii M-40 ,co mnie trochę zaskoczyło. Jednak to jest taki okres ,że różne roztrenowania i inne formy przejściowe zawodnicy robią ,że różnie wskoczenie na zawody się objawia. Następnie , już na drugiej pętli, na pewno , po pierwszym zakręcie w lewo, dogoniłem młodzieńca z UNTS ( naprawdę nie rozgryzałem tego skrótu, ale wiem ,że na orientację mocno biegają ). Nawet wyprzedziłem go. Nie uciekałem mu jednak tylko powiedziałem ,by dołączył do mnie. Początkowo stwierdził ,że nie da rady, ale upewniłem go ,że tempo będę ciągnął stałe i niech próbuje. Początkowo dużo go to kosztowało, co było słychać w ciężkim oddechu, jednak później ustabilizował się i zdecydowanie mobilizował mnie do równego biegu. Zmęczenie w moim przypadku stale rosło ale przy utrzymaniu w miarę stałego tempa. Kiedy już uporaliśmy się ze wszystkimi zakrętami na trasie i wpadliśmy na ostatnią długą prostą zdecydowanie wyprzedził mnie i odskoczył młodzian ,próbowałem nawet nawiązać walkę ,ale zmęczenie i wyczerpanie skutecznie blokowało mnie. To co mogłem, to biec constans i walczyć sam ze sobą. Na tej prostej nieoczekiwanie skutecznie dogonił mnie i wyprzedził wcześniej minięty Andrzej. Gość się zregenerował przy słabszym tempie i zrobił swoje. Mogłem tylko pozazdrościć i podziwiać. Planowałem zmieścić się w dziesiątce, jednak będąc cykniętym przez tych dwóch delikwentów znalazłem się ,jak się finalnie okazało na dwunastej pozycji z czasem 49:50. Na pierwszej pętli krótszej o nie całe 100 metrów, mój międzyczas to 24:38, czyli obrazuje ,że zmęczenie narastało jednak tempo prowadzone było utrzymane. Sytuacja z trasy z resztą to potwierdzała. Rezerw na końcową rozgrywkę jednak zabrakło. Pozwoliło mi to jednak stanąć na najwyższym podium w mojej kategorii. Pierwszy zawodnik na mecie Andrzej Starżyński uzyskał czas 38:54 . Pomarzyć tylko !!!




A warunki były trudne ..... co widać na odzieży sportowej !



XXI Żoliborski Bieg Mikołajkowy, 4.12.2016.

     
Wyścig miał rozpocząć się o godzinie 13. Wcześniej było kilka biegów dla młodzieży szkolnej.       W obawie ,że mogą być trudności ze znalezieniem miejsca parkingowego udałem się ze sporym zapasem czasowym. Dzięki temu ,jak zaplanowałem bez problemu zaparkowałem, odebrałem pakiet startowy i popatrzyłem jak ściga się młodzież i podziwiałem zwyciężczynię z dystansu 1500 m , Karolinę Krajewską,z mojego miasta ,z którą miałem okazję wykonywać parę treningów. Nadal był jeszcze duży zapas czasowy i wraz ze spotkana koleżanką Gizelą, z DreamRunu , miałem okazję porozglądać się trochę po okazach, akcesoriach i trofeach sportowych  zgromadzonych w Centrum Olimpijskim.
Pozostały czas po zwiedzaniu postanowiłem przeznaczyć na rekonesans trasy i okazało się ,że w wielu miejscach będzie pokrywa śnieżno-lodowa. Dlatego zdecydowałem się na występ w moich krosówkach NB. Wiadomo, że w takich warunkach ciężko o wyjątkowo wartościowe rezultaty, jednak rywalizacja w kategorii wiekowej, była podstawowym motywatorem. Tu jako główni moi rywale to Szymon Drabczyk i Henryk Kuciejczyk.


Oczywiście wszyscy się znamy i nawet wystartowaliśmy tworząc grupę naszej kategorii. Początkowy odcinek trasy pozwalał na puszczenie nogi ,bo to był czysty asfalt jednak później często i na dość długich odcinkach było śnieżnie i dość ciężko. Już w tej początkowej fazie sytuacja naszej trójki wyglądała dość przejrzyście. Zdecydowanie odskoczył kolega Henryk , z kolei mnie udało się zrobić przewagę nad kolegą Szymonem. Kolega Szymon mógł jednak odczuwać swój wcześniejszy dzisiejszy występ na dystansie pięciokilometrowym , o godzinie 9.00 w City Trial, na Bielanach. Ja w sumie miałem obawy co do wpływu na moją dyspozycję wczorajszego parkrunu, ale zawsze miałem więcej czasu na regenerację. Tak wyglądały kalkulacje,jednak mojego samopoczucia w trakcie nie mogę zaliczyć do komfortowego, ale mimo to, po odpuszczenia tempa kolegi Henryka starałem się ciągnąć swoje tempo, które czułem ,że może pozwolić mi dowieźć drugą lokatę kategorii do końca. Po nawrotce zlokalizowanej na przy wiślańskim bulwarze, było widać ,że wielu zawodników zaczęła przyśpieszać, bo paru mnie wyprzedziło, a grupa z którą się trzymałem zaczęła mi uciekać. Ja jednak nie starałem się za wszelką cenę dorównać im kroku, bo czułem ,że może mnie to na końcówce sporo kosztować. Czując spore zmęczenie skupiony byłem ,by równo wieźć tempo do końca i nawet wbieg na komfortową nawierzchnię końcówki nie był w stanie wymóc na mnie jakiegoś spektakularnego finiszu. Na metę wpadłem na 34 pozycji z czasem 38:54, sporo, bo około minuty za kolegą Henrykiem, ale za to przed Szymonem.

 Zakończenie odbyło się w kameralnej salce kinowej w Centrum Olimpijskim, wyjątkowo sprawnie i zgodnie z harmonogramem  czasowym.
Takie fajne dziewczyny biegają w klubie organizatora dzisiejszej imprezy, Entre.pl .

Tu akurat podium z koleżanką Gizelą na jedynce !

wtorek, 13 grudnia 2016

Parkrun #181, Skaryszak.26.11.2016.

       




 Ostatnio starty na parkrunie traktuję jako treningi tempowe, z urozmaiceniami. Po pierwsze, że mam sparingpartnera w osobie kolegi Kamila i po drugie , staram się tak skonfigurować taktykę żeby choć połowę dystansu pobiec razem, bo kolega na razie zaległości i brakuje mu wytrzymałości ,by towarzyszyć mi do końca. Tym razem mieliśmy trzy minuty pobiec dość spokojnie ,  by potem przyśpieszać na minutę i lekko zwalniać na następną ,powtarzając to kilkukrotnie ,by na ostatnich 500 metrach iść już na całość . Do połowy dystansu, a może i trochę dalej, kolega dzielnie sobie radził, jednak później mu odskoczyłem mocno ,na miarę moich możliwości przyśpieszając. I w ten oto sposób zmieściłem się w dwudziestu minutach ,a dokładnie 19:59 z dziewiątą lokatą. Kolega był około pół minuty z mną, ale on ma z kolei aktualnie takie możliwości, które w najbliższym czasie będziemy chcieli poprawić.

sobota, 19 listopada 2016

Poznański dublet 11,12.11.2016.




Główną zachętą ,by uczestniczyć w poznańskim biegu niepodległościowym było ,że to pierwsza edycja z ciekawym medalem w formie mini miecza. Dodatkowym argumentem była kompilacja terminu. Pierwszy Poznański Bieg Niepodległości odbywał się oczywiście 11 listopada, ale to był piątek, zatem przy odpowiednim zorganizowaniu obowiązków służbowych i pozostaniu dzień dłużej nadarzała się okazja do zaliczenia poznańskiej trasy parkrunowej na Cytadeli. I taki właśnie był plan. W Poznaniu znalazłem się po południu w czwartek i niemalże bezpośrednio z dworca odebrałem bezproblemowo pakiet startowy w biurze zawodów zlokalizowanym na terenie poznańskich targów dosłownie visa vis dworca. Po tym spokojnie mogłem się rozlokować w hotelu zlokalizowanym przy Starym Browarze ,teraz centrum handlowe i udać się na marcińskie rogale ,będące nieodzownym elementem jutrzejszego święta ,święta Św. Marcina obchodzonego tutaj równolegle z obchodami Święta Niepodległości. Hotel odległy był od dworca około półtorej kilometra, czyli wszystko było w zasięgu ręki. Do jutrzejszego miejsca startowego było nawet trochę bliżej niż do dworca. Jako ,że było już późne popołudnie, a prawie wieczór , po degustacji kultowych rogali z przetestowanej w latach ubiegłych cukierni pozostawało się poddać relaksowi przed jutrzejszym biegiem. Głównym założeniem na bieg, rozgrywany na dystansie dziesięciu kilometrów, było zejście poniżej 40 minut z zamiarem może poprawienia wyniku z przed trzech tygodni z Torunia ,czyli 38:34. Piątkowy ranek zacząłem od przygotowania akcesoriów biegowych, z przypięciem numeru oraz sprawdzeniem i dostosowaniem ubioru do panujących warunków pogodowych.

A pogoda choć jesienna zapowiadała się pozytywnie w aspekcie biegowym. Około 2 stopni powyżej zera i bez wietrznie z dużym zachmurzeniem. O godzinie siódmej ruszyliśmy na hotelowe śniadanie i tu popełniłem wstęp do eksperymentu żywieniowego przed biegiem. Po prostu przesadziłem z ilością i jakością. Ilość to wiadomo dużo ,a jakość to wędlina, której kiedyś przed startami unikałem. Ale stało się. Słabość charakteru nie pozwoliła powstrzymać się przed obfitością oferty hotelowego śniadania. Pocieszałem się ,że start jest o godzinie dziesiątej i jeszcze wszystko się ułoży, a przed dziewiątą należało udać się na start. Przy kompletowaniu akcesoriów stwierdziłem brak czujnika serca ,pasek miałem ,jednak samego czujnika odpinanego zabrakło. Zatem rejestracja nie będzie pełna. Po opuszczeniu hotelu dało się odczuć ,że jest chłodno , ale jednocześnie dość komfortowo w kontekście biegowym. Ostatnio trochę brakuje mi wybiegania na zewnątrz stąd postanowiłem biec "na długo" choć spokojnie można obrać krótką opcję. W obawie przed zimnem, a zwłaszcza wiatrem, który by je potęgował zabezpieczyłem się w koszulkę" wyrzutówkę " i foliowy worek, ale jak wspomniałem worek okazał się absolutnie zbędny ,a z koszulki korzystałem tylko na rozgrzewce ,pozbywając się jej na kilka chwil przed startem.
Start poprzedziło odśpiewanie Hymnu i ruszyliśmy. Ustawiony byłem w początku stawki ,zresztą zgodnie z oznaczeniami strefowymi, gdzieś około piątego rzędu. Wynikało to z kalkulacji, że być może uda mi się znaleźć w pierwszej pięćdziesiątce i wówczas brany jest czas brutto, a powyżej  netto , co może w rywalizacji o ostateczną lokatę mieć decydujące znaczenie, o czym się kiedyś przekonałem w Biegu Mikołajkowym w Toruniu i mając lepszy czas netto przegrałem podium w kategorii.




 Początkowa część biegu ewidentnie nakręcała wielu zawodników , bo profil trasy był z górki. Ja też pozwoliłem sobie na tzw. puszczenie nogi ,ale po dwóch kilometrach intuicyjnie zredukowałem tempo. Trasa poprowadzona była w formie około dwukilometrowego dobiegu, potem jednej pętli i powrocie po niemalże tym samym dobiegu co na początku jednak z trochę inną lokalizacją mety, ale przy skrzyżowaniu na którym też był start.



Niebawem po starcie zacząłem odczuwać skutki szalonego śniadania w postaci kwaśności w dołku i symptomów kolki w lewym boku. Jednak na szczęście te złe objawy ustąpiły i mogłem całkowicie skupić się na wyścigu. Bieg starałem się poprowadzić w miarę równo, i prawie by  mi się udało gdyby nie końcówka. Jak wspomniałem wyjątkowo lekko leciało się na początku jednak ta sama trasa w drugą stronę i na zmęczeniu okazała się dla mnie mocno wymagająca.





Kosztowało mnie to nie mało trudu ,by nie stracić dużo tempa , ale spadek był ewidentnie odczuwalny. Ulga przyszła po zakręcie w prawo kiedy do pokonania zostało może dwieście metrów ,ale już na płasko. Tu mogłem trochę jeszcze się przyłożyć , by chociaż efektownie zaliczyć finisz. Za metą czekał medal , woda i rogalik .







Okazało się , że tak całkowicie się nie wykończyłem, bo po wrzuceniu spodni i kurtki szybko i sprawnie wróciliśmy do hotelu ,gdzie mogłem się odświeżyć. W międzyczasie dotarł do mnie sms z wynikami i okazało się ,że zająłem 60 lokatę, co było trochę poniżej moich oczekiwań , ale osiągnięty czas 37:35 zagwarantował mi pierwsze miejsce w mojej kategorii. Moi rywale w kategorii zajęli kolejno 67 i 112 miejsce.


Znając rezultaty, udaliśmy z powrotem w rejon startu ,gdzie przy zamku zlokalizowane było zakończenie. Dzięki temu ,że zajmując promowane miejsce w kategorii i należało uczestniczyć w dekoracji, mogłem zapoznać się z pozostałymi zwycięzcami i nawet cyknąć sobie fotkę.
Bieg wygrał w open Bartosz Nowicki z czasem 31:06 ,a wśród pań Katarzyna Kowalska 35:09. Bezpośrednio po dekoracjach udaliśmy się zwiedzanie Jarmarku zainscenizowanego na ulicy Św. Marcina i jego imienia zresztą. Ulica ta w tym dniu zamknięta była dla ruchu kołowego . Oczywiście jak to w takich okolicznościach oferta różności była wielka, ale dało się zauważyć dużo elementów nawiązujących do czasów średniowiecznych z których to wywodził się Św. Marcin ,patron poznańskiego święta.




Elementem nieodzownie związanym i kojarzącym się z tym świętem jest rogal świętomarciński i potrawy z gęsiny i gęsiną, czego nie omieszkaliśmy oczywiście spróbować, a rogali jeszcze wieźć do domu dla znajomych , którzy polecili się ,by o nich w tej kwestii pamiętać. To był, można powiedzieć, intensywnie spędzony dzień, tak pod kątem sportowym jak i turystycznym. Coraz bardziej zaczynają mi się podobać wyjazdy na biegi krótsze . Człowiek się tak nie eksploatuje i ma siłę ,chęci i czas na pozasportowe atrakcje. Jednak na drugi dzień, czyli sobotę, planowałem ,dosłownie zaliczyć poznański parkrun , który zlokalizowany jest na Cytadeli, obok której prowadziła trasa niepodległościowego biegu . Tym razem doświadczony wrażeniami po obfitym śniadaniu, rano zdecydowanie zastosowałem reżim ilościowo-jakościowy, bo start jak to w parkrunie jest wcześniej, bo o godzinie dziewiątej. Do Cytadeli i całego obiektu parkowo-cmentarnego mieliśmy około trzech kilometrów. Dlatego ruszyliśmy zaraz po ósmej. Po drodze spotkaliśmy maszerującego w kierunku obranym również przez nas ,kolegę częściowo ubranego na biegowo. Zagadując go, dowiedziałem się ,że też jest parkrunowiczem i już wiedziałem ,że nie będę musiał się trudzić w odnalezieniu lokalizacji,  która z resztą zakamuflowana nie była. Pogoda była nawet trochę fajniejsza niż wczorajsza, bo chociaż czuć było rześkość powietrza to zdecydowanie przebijały się promienie słoneczne. Po dotarciu na miejsce zlokalizowane prawie po sąsiedzku obelisku wzniesionego na cześć żołnierzy sowieckich poległych i wielu pochowanych w tym miejscu, zdjąłem wierzchnie okrycie i lekko się rozgrzałem.
Ładnych parę lat temu ,nazwijmy to , miałem przyjemność ,też jesienną porą , grabić liście na wspomnianym cmentarzu ,a teraz mogłem poznać to miejsce od innej całkiem strony i robiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie, tak jak i biegowe towarzystwo zbierające się w miejscu zbiórki . Tu też zlokalizowana była meta, natomiast start odbywał się z innego odległego jakieś sto metrów. Do przebiegnięcia były dwie pętle po asfaltowych alejkach. Trasa trochę odbiegała od tej standardowej, ze względu na prowadzone remonty.


Frekwencja dosyć wysoka ,bo 198 osób. Może dlatego ,że w Poznaniu jest jedna lokalizacja parkrunowa, a w Warszawie , gdzie biegam chyba cztery. Atmosfera od samego początku okazywała się mocno przyjacielska i było zdecydowanie widać ,że dziś świętuje koleżanka Renata ,o której imieninach pamiętali inni parkrunowicze. Moją uwagę zwrócił również wysoko postawiony profesjonalizm zabezpieczenia technicznego obsługi zawodów, bo nie sądzę ,że często spotyka się na tej rangi wyścigach wyświetlające zegary pomiarowe.

Z tego też powodu pomimo zmęczenia postanowiłem się zmobilizować i pobiec na ile mnie stać , pomimo całokształtu wczorajszych wydarzeń. Tuż po starcie było przez chwilę z górki i można się było nakręcić potem było płasko do pierwszego ostrego zakrętu w lewo za którym przywitał mnie podbieg, który ostudził moje szybkościowe zapędy i pozwoliliśmy mocno odejść czołówce. Przez chwilę biegłem z       kolegą ,który zapytał czy biegniemy na dwadzieścia ,no ja mówię ,że tak, ale nie kontrolowałem tempa i po pewnym czasie kolegę zostawiłem, co pozwoliło mi przypuszczać, że jest trochę szybciej niż 4/km. Po pierwszej pętli miałem już pełne rozeznanie co do trasy i muszę stwierdzić ,że jest wymagająca .









Dają się odczuć szczególnie podbiegi, będące ostatnio moją zmorą . Jest też mocny , krótki zbieg pod kładką i parę zakrętów, ale nie wszystkie tak ostre jak ten pierwszy. Tak jak na wczorajszy bieg miałem nadzieję ,że znajdę się w pięćdziesiątce ,tak tutaj liczyłem na lokatę w dziesiątce . No i w tym przypadku udało się ,byłem szósty z czasem 19:18, co w tym dniu ,w tej dyspozycji i na tej trasie mogło być dla mnie satysfakcjonujące.





Na zakończenie była jakaś herbatka i jakieś ciasto, ale jako desant z warszawskiego nie wkręcałem się w towarzystwo i lada po biegu poszliśmy trochę rozpoznać rozległy teren ,po którego małej cząstce przed chwilą biegałem.    





      W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze trochę o starówkę ,no i po odebraniu zamówionych w cukierni "Elite" rogali zbieraliśmy się do powrotu. A jak się okazało wracając mieliśmy w naszym przedziale też uczestniczkę biegu niepodległościowego i można było podzielić się punktami widzenia z różnej perspektywy. Czyli początek , koniec stawki , panie ,panowie ,klimat imprezy itd, itp. Dawno tak fajnie i aktywnie  nie spędziłem weekendu. Jeśli ktoś lubi imprezy biegowe bez zbytniego zadęcia i nie jest notorycznym malkontentem może śmiało przybywać w przyszłym roku.