niedziela, 7 grudnia 2014

Legionowskie XXVI przełaje, tym razem mikołajkowe ,6.12.2014

             

 
To nie był mój pierwszy raz na tej trasie, choć nie pamiętam czy wersję mikołajkową też zaliczałem, ale wiem ,że udawało mi się stawać tu na podium i chyba nie tylko w klasyfikacji wiekowej. Tym razem na wiele nie liczyłem i każda lokata na podium w wiekówce, wielce by mnie satysfakcjonowała. Lokalizacja imprezy lepsza być nie może. Dziecinnie prosty dojazd ze wszystkich stron. Biuro zlokalizowane w szkole ,odległej od miejsca startu może 300 metrów. Szkoła jest w mieście ,a start już w kompleksie leśnym. Tylko pozazdrościć mieszkańcom takich warunków, jak spadnie śnieg to mogą w świetnej scenerii leśnego kompleksu pośmigać na biegówkach. Tym razem choć to grudzień, aura oszczędziła biegaczom trudu brnięcia w śniegu , a i temperatura oscylowała około zera . Dystans to 11,600 przy czym to dla facetów , bo babeczki lecą jedną pętlę ,czyli połowę. Takie ustalenia regulaminowe, które wskazywały ,że przed startem głównym o godzinie 12, było kilka startów młodzieży w podziale na kategorie wiekowe i odpowiednio dostosowane dystanse. Czyli działo się tam jak zwykle dużo biegowego wcześniej. My załapaliśmy się na końcówkę tych najstarszych, co uwieczniłem na fotkach i chłopaki trochę mnie zakompleksiali swoimi fryzurami jakby biegli prosto od fryzjera.
Dlatego zastosowałem czepeczkowe maskowanie. Oczekując na start mieliśmy bezpieczny zapas czasowy i ociągając się z rozgrzewką mieliśmy przyjemność przywitać się z naszą koleżanką Ewą i sympatyczną Panią Mikołajową, a może   Śnieżynką ? Z wrażenia nie dopytaliśmy, ale nasze morale zostało zdecydowanie podniesione.
Oprócz mnie ,Kazimierza i Pawła „Siekierka” dojechał kolega Kamil z ciocią Katarzyną, która z biegu , a raczej startu na start rozkręca się coraz bardziej zaliczając podium. Jednak w ramach rozgrzewki postanowiliśmy trochę przebiec się po trasie i okazało się , że ostatnie mroźne dni ścisnęły mokry piasek tych duktów w postaci muldowatych wybrzuszeń po których trochę mało komfortowo się biegło, a i standardowe korzonki też trzeba było mieć na baczności. Ale jak to niejednokrotnie powtarzam te trudności będą dotyczyły wszystkich , co będą chcieli zaliczyć tę trasę. Trasa to taka dłuuuuuga prosta duktem leśnym potem ze skrętem w prawo i po chwili znaczącym podbiegiem. Potem znów w prawo i znów prosta, ale zdecydowanie krótsza z której zakręt w prawo i kółeczko się zamyka. Po około pół kilometrze dobiegamy do tej pierwszej prostej i tu zakręt ,ale w lewo by dobiec do mety gdzie poprowadzono nawrotkę do zaliczenia drugiej pętli, oczywiście dla facetów, bo babki miały lżej. Gdy dobiegałem do nawrotu to wiedziałem , że pierwsza trójka dziewczyn jest już na mecie.

Widziałem , naszą koleżankę Ewę zwieszoną na barierce , co oznaczało, że wiele ją kosztowała walka, jak się okazało o trzecią lokatę w open pań, ale i tak szacun. Ja tu nic po pajacować nie mogłem, bo po ostatnich potyczkach ze zdrowiem, dyspozycja trudna do określenia. Biegłem raczej równym tempem z oczekiwaniem co z tego wyjdzie. Wielkiego sortowania zawodników z mojej perspektywy raczej nie było. Jeszcze około kilometra łyknął mnie Sebastian P. Potem tego samego dokonał Arek M. ,spóźnialski na start, ale nie przeszkodziło mu to wygrać w klasyfikacji lokalnej.
Sebastiana z resztą też minął, a ja cały czas łudziłem się , że go dojdę, ale nic z tego, choć to mnie trochę nakręcało, a dwóch kolegów za mną trochę cisnęło w tym kolega Nowocień z mojej kategorii, to i dobrze się składało. Jak już skompletowaliśmy się na mecie to w ramach ochłonięcia udaliśmy się pod szkołę , by skorzystać z gorącego posiłku. Był wybór z pośród dwóch pozycji daniowych i my postawiliśmy ma makaron z gulaszem wieprzowym i to był strzał w dziesiątkę, choć makaron nie był w stylu włoskim, ale za to nie męczyliśmy się z gryzieniem. Po przegryzce ekwilibrystycznie dokonaliśmy przebrania się i wróciliśmy pod szkołę ,gzie stało podium i stół z pucharami. Zawody wygrał Emil Dobrowolski ( drugi w tegorocznym Maratonie Poznańskim ), mój czarny koń tej rywalizacji jak tylko go spotkałem przy odbieraniu pakietu.

Pakiet ,tu można było sobie wybrać , czy się chce z koszulką ,czy bez co wiązało się ze zróżnicowaną opłatą . Trafne rozwiązanie w przypadku jeśli ktoś nie kolekcjonuje już takich pamiątek po biegowych. Wracając do podium pierwsza pani to  Ania Szyszka , łatwo kojarzona z biegiem w Garwolinie ;).

Potem były kategorie i nasza pani Kasia ogarnęła swoją , a idąc za jej przykładem ogarnąłem wbrew pesymistycznym oczekiwaniom swoją.

Ogarnięcie polegało oczywiście na satysfakcji, uznaniu, chwalę i choince pucharowej na pamiątkę. Słońce do końca dnia nie wyszło, ale za to my wracaliśmy rozpromienieni po startowymi endorfinami i nie tylko.
Z nami wracała Ola Klimczak z tatą , która po sezonie rowerowym startuje trochę biegowo. Powrót nam śmignął migiem, przy dyskusji o jakości sportu i obiektów naszego powiatu. Jest wiele do zrobienia ,jednak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz