To nie był mój pierwszy raz na tej trasie, choć nie pamiętam czy wersję mikołajkową też zaliczałem, ale wiem ,że udawało mi się stawać tu na podium i chyba nie tylko w klasyfikacji wiekowej. Tym razem na wiele nie liczyłem i każda lokata na podium w wiekówce, wielce by mnie satysfakcjonowała. Lokalizacja imprezy lepsza być nie może. Dziecinnie prosty dojazd ze wszystkich stron. Biuro zlokalizowane w szkole ,odległej od miejsca startu może 300 metrów. Szkoła jest w mieście ,a start już w kompleksie leśnym. Tylko pozazdrościć mieszkańcom takich warunków, jak spadnie śnieg to mogą w świetnej scenerii leśnego kompleksu pośmigać na biegówkach. Tym razem choć to grudzień, aura oszczędziła biegaczom trudu brnięcia w śniegu , a i temperatura oscylowała około zera . Dystans to 11,600 przy czym to dla facetów , bo babeczki lecą jedną pętlę ,czyli połowę. Takie ustalenia regulaminowe, które wskazywały ,że przed startem głównym o godzinie 12, było kilka startów młodzieży w podziale na kategorie wiekowe i odpowiednio dostosowane dystanse. Czyli działo się tam jak zwykle dużo biegowego wcześniej. My załapaliśmy się na końcówkę tych najstarszych, co uwieczniłem na fotkach i chłopaki trochę mnie zakompleksiali swoimi fryzurami jakby biegli prosto od fryzjera.
Dlatego zastosowałem czepeczkowe maskowanie. Oczekując na start mieliśmy bezpieczny zapas czasowy i ociągając się z rozgrzewką mieliśmy przyjemność przywitać się z naszą koleżanką Ewą i sympatyczną Panią Mikołajową, a może Śnieżynką ? Z wrażenia nie dopytaliśmy, ale nasze morale zostało zdecydowanie podniesione.
Oprócz mnie ,Kazimierza i Pawła „Siekierka” dojechał kolega Kamil z ciocią Katarzyną, która z biegu , a raczej startu na start rozkręca się coraz bardziej zaliczając podium. Jednak w ramach rozgrzewki postanowiliśmy trochę przebiec się po trasie i okazało się , że ostatnie mroźne dni ścisnęły mokry piasek tych duktów w postaci muldowatych wybrzuszeń po których trochę mało komfortowo się biegło, a i standardowe korzonki też trzeba było mieć na baczności. Ale jak to niejednokrotnie powtarzam te trudności będą dotyczyły wszystkich , co będą chcieli zaliczyć tę trasę. Trasa to taka dłuuuuuga prosta duktem leśnym potem ze skrętem w prawo i po chwili znaczącym podbiegiem. Potem znów w prawo i znów prosta, ale zdecydowanie krótsza z której zakręt w prawo i kółeczko się zamyka. Po około pół kilometrze dobiegamy do tej pierwszej prostej i tu zakręt ,ale w lewo by dobiec do mety gdzie poprowadzono nawrotkę do zaliczenia drugiej pętli, oczywiście dla facetów, bo babki miały lżej. Gdy dobiegałem do nawrotu to wiedziałem , że pierwsza trójka dziewczyn jest już na mecie.
Widziałem , naszą koleżankę Ewę zwieszoną na barierce , co oznaczało, że wiele ją kosztowała walka, jak się okazało o trzecią lokatę w open pań, ale i tak szacun. Ja tu nic po pajacować nie mogłem, bo po ostatnich potyczkach ze zdrowiem, dyspozycja trudna do określenia. Biegłem raczej równym tempem z oczekiwaniem co z tego wyjdzie. Wielkiego sortowania zawodników z mojej perspektywy raczej nie było. Jeszcze około kilometra łyknął mnie Sebastian P. Potem tego samego dokonał Arek M. ,spóźnialski na start, ale nie przeszkodziło mu to wygrać w klasyfikacji lokalnej.
Sebastiana z resztą też minął, a ja cały czas łudziłem się , że go dojdę, ale nic z tego, choć to mnie trochę nakręcało, a dwóch kolegów za mną trochę cisnęło w tym kolega Nowocień z mojej kategorii, to i dobrze się składało. Jak już skompletowaliśmy się na mecie to w ramach ochłonięcia udaliśmy się pod szkołę , by skorzystać z gorącego posiłku. Był wybór z pośród dwóch pozycji daniowych i my postawiliśmy ma makaron z gulaszem wieprzowym i to był strzał w dziesiątkę, choć makaron nie był w stylu włoskim, ale za to nie męczyliśmy się z gryzieniem. Po przegryzce ekwilibrystycznie dokonaliśmy przebrania się i wróciliśmy pod szkołę ,gzie stało podium i stół z pucharami. Zawody wygrał Emil Dobrowolski ( drugi w tegorocznym Maratonie Poznańskim ), mój czarny koń tej rywalizacji jak tylko go spotkałem przy odbieraniu pakietu.
Pakiet ,tu można było sobie wybrać , czy się chce z koszulką ,czy bez co wiązało się ze zróżnicowaną opłatą . Trafne rozwiązanie w przypadku jeśli ktoś nie kolekcjonuje już takich pamiątek po biegowych. Wracając do podium pierwsza pani to Ania Szyszka , łatwo kojarzona z biegiem w Garwolinie ;).
Potem były kategorie i nasza pani Kasia ogarnęła swoją , a idąc za jej przykładem ogarnąłem wbrew pesymistycznym oczekiwaniom swoją.
Ogarnięcie polegało oczywiście na satysfakcji, uznaniu, chwalę i choince pucharowej na pamiątkę. Słońce do końca dnia nie wyszło, ale za to my wracaliśmy rozpromienieni po startowymi endorfinami i nie tylko.
Z nami wracała Ola Klimczak z tatą , która po sezonie rowerowym startuje trochę biegowo. Powrót nam śmignął migiem, przy dyskusji o jakości sportu i obiektów naszego powiatu. Jest wiele do zrobienia ,jednak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz